Z reguły pojawia się gdy pierwsza euforia uczuć minie, gdy najbardziej różowe z różowych okulary opadną i pojawi się taki zwykły, codzienny dzień ze wszystkimi swoimi radościami jak i problemami różnego kalibru, gdy uroczy pisklak potrafi przeobrazić się w krwiożerczego stwora, który tylko czyha, żeby dopiec ;)
Ile problemów, tyle analiz i prób znalezienia odpowiedzi.
Przy czym rozwiązania są zawsze tylko dwa: albo rodzina przetrwa i pójdzie dalej albo się rozpadnie. Inaczej nie będzie.
Niedawno na forum kobiety-kobietom.com po raz kolejny przewinął się ten temat. Więc na świeżo przekazuję kilka uwag, które zwróciły moją uwagę:
- Można nie mieć doświadczenia z dziećmi, można nie rozumieć pewnych rzeczy związanych z macierzyństwem i rozwojem dziecka, można być zazdrosnym, ale o tym trzeba wspólnie rozmawiać.
- Nasze najdroższe pociechy nie są aniołami. Mają emocje, czasami takie, których doświadczają pierwszy raz. Skąd więc mają wiedzieć, jak nad nimi panować. Mogą się nauczyć od matki. Albo nauczyć się od niej jak nad emocjami nie panować. I jak przyjemnie jest agresję wyładować. Na kimś.
- Jeśli do Ciebie do matki dziecko ma zaufanie, bo ma bliski z Tobą kontakt, to opowie Ci co się dzieje. Gorzej jak dziecko nie może liczyć na własną rodzicielkę, nie ufa jej, bo matka nie ma dla dziecka czasu, za dużo pracuje. Takie dziecko będzie zazdrosne o czas jaki matka poświęca nowej osobie w rodzinie i będzie rozpaczliwie próbowało ją zmanipulować zmyślonymi oskarżeniami, aby wygryźć tzw konkurencję z domu.
- Dziecko jak dziecko, nie lubi się myć, sprzątać po sobie i wyciąga od matki pieniądze na słodycze.
- Chodzi z grubsza o to, że każdy ma jakiś czuły punkt; dla matki to jest nie wyzywanie dziecka, dla żony szacunek dziecka wobec niej, w końcu dla dziecka ważne jest żeby nie narzucać żadnych zasad porządkowych w jej pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz